|    
 
Świadectwo Eli O. 
(X.2009r.)    
Moje spotkanie z Medjugorje zaczęło się w 1995 roku w pewne letnie popołudnie. 
Znalazłam na półce z książkami książkę, którą jak się okazało przyniosła mi moja 
córka od koleżanki pracującej u pewnego lekarza. Autorem tej ksiązki był Wayne 
Weible, a tytuł brzmiał „Medjugorje – świadectwo spragnionej duszy”. Nigdy nie 
byłam zainteresowana tego typu lekturą, tym razem moje serce zostało poruszone 
radykalnie. Następnego dnia dowiedziałam się, że w mojej miejscowości w kaplicy 
Getsemani za przyzwoleniem byłego proboszcza ks. Kazimierza Dz. Grupa osób modli 
się odmawiając różaniec – jakkolwiek jedna z moich koleżanek będąca w temacie, 
nie chciała mi udzielić na ten temat konkretnych informacji, więc jej zadałam 
pytanie: „czy to jest jakaś grupa elitarna?” Okazało się, że mogłam włączyć się 
w odmawianie różańca. Byłam mocno wzruszona, utknęłam na Zdrowaś Mario, a dalej 
kompromitacja – pomieszała mi się kolejność słów w tekście – trema. Tak, ale 
wtedy to była modlitwa „słowa”, a dzisiaj modlitwa serca. Otrzymałam tę łaskę.W dniach od 12-20 sierpnia 1996 r. wyruszyła z naszej parafii 
pierwsza pielgrzymka autokarowa do Medziugorje w Bośni i Hercegowinie 
zorganizowana przez istniejącą już Wspólnotę Królowej Pokoju. Przewodnikiem 
duchowym tej pielgrzymki był odważny ks. Dziekan Benedykt P. W grupie 49 osób 
byłam również i ja.
 Dziękuję Ci Boże i Maryjo za Twoje wstawiennictwo, że mogłam pojechać do 
Medziugorje, a była to uczta dla ducha. Nie wspomnę o doświadczeniach 
estetycznych związanych z pięknem Bałkanów. Z tej pielgrzymki przywieziono do 
mojej parafii figurę Matki Bożej Królowej Pokoju, jako dar na pamiątkę pobytu w 
tym cudownym miejscu. Od 25 października 1996 roku do programu parafialnego 
wprowadzono pełny program wieczoru Modlitw Królowej Pokoju, który trwa do 
dzisiaj. Jest to owoc wspólnotowych modlitw i jednostkowych w Medziugorje oraz 
co wtorek każdego tygodnia modlimy się wspólnotowo, odmawiając różaniec i 
koronkę pokoju.
 Dla mnie od pierwszego pobytu w Medziugorje zaczął się czas rozwoju 
duchowego, wzrastania w wierze, nadziei i miłości. W tym moim świadectwie, które 
ma charakter dziękczynienia, chcę szczególnie podziękować mojemu mężowi, który 
ofiarnie mnie wspierał finansowo w każdym wyjeździe, a było ich 14. Bogu i Maryi 
dziękuję za trzeźwość i nawrócenie męża i opiekę nad moją córką i wnukami.
 Dziękuję Ci Boże i Maryjo Królowo Pokoju za otrzymaną łaskę wybaczenia sobie za 
to, że być może nieświadomie kogoś skrzywdziłam myślą, mową i uczynkiem i tym 
wszystkim, którym chciałam wybaczyć, ale swoimi ludzkimi siłami nie potrafiłam. 
Stało się to podczas adoracji krzyża w Medziugorje, rozpłakałam się i zostałam 
uwolniona od przytłaczającego mnie ciężaru.
 Dziękuję wszystkim kapłanom, przewodnikom duchowym podczas 
pielgrzymowania, za „rekolekcje w drodze”. Dziękuję obecnemu opiekunowi 
duchowemu Wspólnoty Królowej Pokoju ks. kanonikowi Jerzemu K., Wspólnocie 
Królowej Pokoju w mojej miejscowości, organizatorom pielgrzymek w mojej 
miejscowości Geni i Jurkowi za to, że mogę modlić się z wami i być z wami i 
wszystkim tym, których postawiłeś Boże na mojej drodze podczas pielgrzymowania. 
Dałeś mi dar słuchania i przekazywania nadziei. Dzisiaj wiem, że światło, które 
przed laty zobaczyłam wspólnie z Bernadettą i ks. Dariuszem M., bijące z krzyża 
na Krizevcu, a było to światło „białe nienaturalne”, umocniło moją wiarę. Myślę, 
że Bóg posłużył się tym widzialnym znakiem, bo byłam może niewiernym Tomaszem, 
stojącym mocno na ziemi, logiczna i analityczna, kierująca się zawsze rozumem. 
Dzisiaj mówię Panu Bogu: „Bądź wola Twoja, nie moja”…. Wspieram nie za swoją 
sprawą, innych w trudnych sytuacjach życiowych.
 Ile razy sobie wszystko poukładałam, tyle razy Ty, Boże, 
uporządkowałeś to tak, jak Ty chciałeś, nawet w tak prozaicznej sprawie jak 
współpielgrzym siedzący obok podczas pielgrzymowania – nie tak chciałam, a 
okazało się, że przez trud pielgrzymowania z danym mi człowiekiem, a zawsze był 
to przypadek szczególny, uczyłeś mnie Boże pokory.
 Dziękuję Ci, Boże i Maryjo Królowo Pokoju za wielojęzyczną jedność kościoła., 
kościoła pokoju tak bardzo odczuwalną w Medziugorje „wszystko możliwe jest 
dla tego, kto wierzy” (św. Marek 9.23) .
 
 
 
Świadectwo Felicji Ch. 
(X.2009r.) 
    Ze Wspólnotą Królowej 
Pokoju związana jestem od ponad 10 lat. Mój pierwszy pobyt w Medziugorje 
pozostawił w mojej świadomości trwałe ślady, które potrafiłam odczytać dopiero 
po kilku latach. Gospa pomogła mi zbliżyć się do Jej Syna Jezusa. W moim życiu i 
w życiu mojej rodziny dokonałam trwałych zmian, widocznych gołym okiem.Podporządkowałam swoje obowiązki domowe, rodzinne i zawodowe 
nabożeństwom i modlitwom prowadzonym przez naszą grupę modlitewną, (różaniec we 
wtorki oraz modlitwy 25-go każdego miesiąca na wzór codziennego nabożeństwa w 
Medziugorje).
 Jestem szczęśliwa, że mogę ofiarować Matce Bożej, którą tak bardzo 
kocham, część swojego letniego wypoczynku, uczestnicząc w pielgrzymkach do 
Medziugorje. (Staram się poprzez własne świadectwo zachęcić coraz to nowe osoby 
do wyjazdu na osobiste spotkanie z Gospą i czuję ogromną radość w sercu, gdy 
mogę tego dokonać).
 Wśród wielu talentów otrzymanych od Boga – śpiewam. Bardzo 
lubię śpiewać i zawsze robię to z wielkim uczuciem, dlatego czynnie angażuję się 
razem z córką w zespole muzycznym naszej Wspólnoty (śpiewam również w chórze 
parafialnym). Raduje się bardzo moje serce, gdy mogę śpiewać Matce Bożej i Jej 
Synowi. Oddaję wtedy całą siebie i dla Ich chwały. Cieszę się szczególnie, gdy 
wyjeżdżamy na pielgrzymki, gdyż wtedy mogę się „wyśpiewać”. Kiedyś, wracając 
kolejny raz z Medziugorje, zdałam sobie sprawę, że mimo przeżytych lat (jestem 
na emeryturze) śpiew wcale mnie nie męczy, nie sprawia mi żadnych trudności. 
Wiem, że to sprawiła Matka Boża, dlatego nie mogę Jej zawieść. Czekam z drżącym 
ze szczęścia sercem na każde kolejne z Nią spotkanie.
 Dziękuję Matce Bożej Królowej Pokoju i JEJ Synowi za cudowne 
spotkania podczas adoracji Najświętszego Sakramentu w Medziugorje. Tego 
przeżycia nie sposób wyrazić słowami, łzy same płyną po policzkach, nogi zginają 
się, by uklęknąć, do tego przecudowny zapach róż. Boże, nie zasłużyłam na takie 
szczęście, ciągle upadam, a Ty mnie podnosisz. Odczuwam niesamowity spokój, 
jestem szczęśliwa, że mogę tutaj być na Tym świętym miejscu, naznaczonym 
obecnością Matki Bożej. Po takich cudownych przeżyciach ciężko jest wracać do 
domu, dlatego człowiek odczuwa niezwykłą tęsknotę, aby „tam” znowu powrócić i 
się wyciszyć. Gdy przeżywam wszelkie trudności, zawsze wracam myślami do 
wszystkich miejsc odwiedzanych w Medziugorje, czuję się wtedy silniejsza i 
uspokojona.
 
 
 
 Świadectwo  - Jerzego G. (II.2002r.)
 Pod koniec listopada 1992 roku wychowanek Internatu (w którym 
pracowałem od 1975 roku) Marcin przekazał mi, czyli kierownikowi tego internatu, 
gazetkę wydaną w Stanach Zjednoczonych przez Wayna Weibla i przetłumaczoną na 
język polski pt. „Cud w Medziugorje”. Po pobieżnym przeczytaniu tej gazetki nie 
odniosłem większego wrażenia, czy wręcz właściwego zrozumienia podanych tam 
informacji. Jednak poprosiłem Marcina, ażeby załatwił on reklamowaną tam przez 
Wydawnictwo Księży Marianów do sprzedaży kasetę video „Medjugorie: Orędzie 
pokoju skierowane do ciebie” i dwie książki: Wayne Weibla „Medjugorie-świadectwo 
spragnionej duszy” i Rene Lejeune „Posłanie z Medjugorie -365 dni z Maryją”. 
Kaseta i książki miały być prezentem gwiazdkowym dla całej rodziny, pod choinkę 
na Boże Narodzenie, które Marcin w błyskawicznym tempie załatwił i „ściągnął” z 
Warszawy. Kaseta jednak „nie doczekała” świąt Bożego Narodzenia. Pewnego 
grudniowego wieczoru, kiedy było już bardzo późno i wszyscy w domu już spali, 
wziąłem kasetę video i zacząłem z zapartym tchem ją oglądać. Na kasecie 
zarejestrowane były wydarzenia w Medziugorje nagrane przez amerykańskie Centrum 
Pokoju, po 3 latach trwających tam objawień. Po skończonym filmie, a była już 
chyba godzina pierwsza w nocy, nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Serce kołatało 
jak szalone, wewnątrz napierała olbrzymia siła, ażeby przeczytać na nowo 
gazetkę, Weibla „Cud w Medziugorje”. Cedziłem słowo za słowem w tej 
gazetce, które przenikały mnie dogłębnie. Czas w nocy „leciał” szybko i zrobiła 
się nagle chyba godzina czwarta rano. Nie mogłem w ogóle zasnąć! Zrodziła się 
nieodparta myśl, że trzeba natychmiast głosić w swoim otoczeniu o tym, co dzieje 
się w Medziugorje i do czego wzywa nas wszystkich Matka Boża! Nie wiedziałem 
również, że to wydarzenie zmieni całkowicie moje dotychczasowe, duchowe życie.
 
Kiedy obejrzałem kasetę o Medziugorje, rano wszystko 
opowiedziałem żonie, rodzinie i przyjaciołom w pracy. Reakcje oczywiście były 
różne. Wielu sceptycznie podchodziło do „przedstawianych sensacji”, ale wielu 
chciało oglądać kasetę video, prosili o jej przegranie i czytali z zapartym 
tchem książkę Wayna Weibla „Medjugorie, świadectwo spragnionej duszy”. 
Wieści o Medziugorje i orędzie pokoju powoli rozpowszechniały się w parafii. 
Wiele osób zaczęło odpowiadać na zawarte tam przesłania. Ja w tym czasie 
zapraszałem do domu znajomych, by wspólnie oglądać tą kasetę video i rozmawiać o 
tych wydarzeniach. Następnie rozpoczęła się praca w przegrywaniu tej kasety i 
przekazywania jej osobom, które chciały ją posiadać, a one kolejno przekazywały 
ją dalej do oglądania. Nie wiem ile tych kaset przegrałem, ale myślę, że 
kilkadziesiąt.
 Jednak stawialiśmy pytanie, „co dalej dzieje się w Medziugorje?, Czy objawienia 
trwają nadal?”. Wiedza o Medziugorje kończyła się na 1989 roku, czyli 8 lat od 
czasu rozpoczęcia objawień, a był już rok 1992. Tę wiedzę posiadaliśmy po 
przeczytaniu książki Weibla, nie znając treści spotkania z Dni Kultury 
Chrześcijańskiej w naszej parafii z 1989 r.
 W tym właśnie roku odbywały się w naszej parafii Dni Kultury Chrześcijańskiej 
organizowane pod patronatem ks. Proboszcza Kazimierza i ówczesnego wikariusza 
ks. Piotra P. Jeden z organizatorów tych dni Lucyna Sierżant zaprosiła panią dr 
nauk socjologicznych Grażynę Filipiak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w 
Poznaniu, ażeby opowiedziała zebranym parafianom w kościele o swoim pobycie i 
wydarzeniach w Medziugorje. W tamtym spotkaniu nie uczestniczyłem i nie miałem 
żadnego pojęcia o Medziugorje.
 Upłynęły dwa lata, aż ponownie o Medziugorje zaczęto mówić w 
Zbąszynku.
 Cały rok 1993 był rokiem, kiedy poszukiwaliśmy informacji, „co dalej dzieje się 
w Medziugorje?”. Pisałem do Wydawnictwa Księży Marianów w Warszawie, do 
Towarzystwa Przyjaciół Rodzin we Francji, nikt nie odpisał. Nie wiedzieliśmy w 
ogóle, że w Krakowie ks. Stanisław Kania z Zakonu Pijarów wydaje miesięcznik 
„Znak Pokoju”, który informuje dokładnie o wydarzeniach w Medziugorje.
 Jedynym źródłem informacji, dzięki niezwykłej wiary w objawienia 
Matki Bożej w Medziugorje Tereski, koleżanki z pracy, i jej mamy Agaty , były 
materiały w języku niemieckim „ściągane” przez nie od (siostry Tereski) -Ewy 
mieszkającej w Niemczech. Próbowaliśmy tłumaczyć z niemieckiego orędzia z 25-go 
każdego miesiąca na język polski. W Niemczech wydarzenia o Medziugorje były 
bardzo szeroko rozpowszechniane w prasie, ale dla nas istotnym faktem było to, 
że objawienia trwają. Wiedzieliśmy także, że 6 kwietnia 1992 r. o godz. 21,30 na 
terenie Bośni i Hercegowiny, gdzie leży Medziugorje wybuchła wojna. W trakcie 
działań wojennych, wokół Medziugorje wioski i miasta takie jak Mostar, Čitluk, 
Ljubuski, Capljina, Široki Brieg legły w gruzach, wszędzie było pełno krwi i 
ognia, a woda rzeki Neretvy zabierała rzesze zabitych ludzi. Serbowie palili 
wioski, mordowali ludność cywilną, bombardowali wszystko, co się tylko dało.
 
 W styczniu 1994 r. tradycyjnie już w naszej parafii odbywała 
się wizyta duszpasterska, czyli tzw. kolęda. Któregoś styczniowego wieczoru 
zadzwonił do mnie wikariusz naszej parafii ks. Andrzej J. z wielką radością w 
głosie. Ksiądz Andrzej przekazał, że chodząc po kolędzie rozmawiał z 
małżeństwem, które było już kilka razy w Medziugorje i chętne jest uczestniczyć 
w zorganizowanym spotkaniu i przekazać wszystko, co wiedzą o objawieniach 
Królowej Pokoju w Medziugorje. Owe małżeństwo Bożena i Przemek jesienią 1993 r 
zamieszkało w Zbaszynku przeprowadzając się z Torzymia na wolne mieszkanie w 
Zbąszynku przeznaczone dla lekarzy. Przemysław pracował jako lekarz w szpitalu w 
Świebodzinie na oddziale wewnętrznym, a jego żona Bożena, psycholog przebywała 
na urlopie wychowawczym.
 Ksiądz Andrzej ustalił spotkanie z państwem M. na 1 lutego 
1994r., był to pierwszy wtorek lutego. Spotkanie zostało podane w niedzielnych 
ogłoszeniach parafialnych. Odbyło się ono w Kaplicy Getsemani, w której zimą w 
dni powszednie odbywały się Msze Św. Na tym spotkaniu państwo M. opowiedzieli o 
swoich przeżyciach w Medziugorje, wyświetlali też slajdy z odbytych pielgrzymek. 
Pokazywali także książki wydane o Medziugorje, które nabywali uczestnicy 
spotkania. Mówili także o orędziach Królowej Pokoju, odnowie życia 
chrześcijańskiego, pokoju i modlitwie. Oprócz dyskusji, krótkiej modlitwy i 
wymiany informacji ustalono, że powstanie grupa modlitewna Królowej Pokoju przy 
naszej parafii. Podjęto zobowiązanie wobec Maryi – Królowej Pokoju, że modlitwy 
różańcowe będą odbywały się w kaplicy Getsemani przy kościele w pierwszy wtorek 
miesiąca i każdego 25-go miesiąca.
 I tak powstała w naszej parafii Wspólnota Królowej Pokoju!
 
 Wiosną 1995 r. rozpoczęto organizowanie parafialnej 
pielgrzymki do Medziugorje, którą przygotowywał Przemysław M.,a ja mu pomagałem. 
Termin wyjazdu ustalono na Święto Wniebowzięcia NMP w sierpniu. Załatwiono 
autokar, noclegi na miejscu, wyżywienie, był komplet pielgrzymów – wszystko 
„zapięte na ostatni guzik”! Jednak pielgrzymka się nie odbyła. Na 3 dni przed 
wyjazdem do Medziugorje pielgrzymkę odwołano z powodu wybuchu wojny pomiędzy 
Chorwatami a Serbami o Krainę. Trasa planowanego przejazdu pielgrzymki 
przebiegała przez tereny objęte działaniami wojennymi. Nie podjęto, więc ryzyka 
wyjazdu, mimo tak bardzo podzielonych zdań wśród pielgrzymów.
 
 Był czwartek, dzień Bożego Ciała, 15 czerwca 1995 roku (3 dni 
po odbytej pieszej pielgrzymce do Rokitna). Wczesnym rankiem około godziny 
szóstej poczułem ogromne bóle w klatce piersiowej. Zlany zimnym potem zawołałem 
żonę, która natychmiast zadzwoniła po pogotowie. Lekarz oczywiście stwierdził 
zawał serca, ale ociągał się z odwiezieniem mnie do szpitala. Podał 
nitroglicerynę, ale bóle nasilały się niesamowicie, w ogóle nie ustępowały. Gdy 
zadecydował o szpitalu wstałem z tapczanu i z ogromnym bólem poszedłem sam do 
karetki, nie czekając już na pielęgniarza z noszami. Wiele nie pamiętam, co 
działo się w czasie jazdy do szpitala, ale ból w klatce był potworny. Obudziłem 
się na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w szpitalu w Świebodzinie. Nic nie 
pamiętałem co było przez jakiś czas. Dowiedziałem się, że gdy mnie przewieziono 
na oddział IOM moje serce przestało bić. Lekarzom udało się pobudzić serce do 
pracy dzięki zastosowaniu defibrylacji. Po tygodniowym pobycie na oddziale 
intensywnej terapii zostałem przeniesiony na oddział wewnętrzny, na którym 
przebywałem około 3 tygodni. Na oddziale tym znajdowałem się pod troskliwą 
opieką między innymi lekarza Przemka M., który założył naszą wspólnotę i 
pracował w tym szpitalu, codziennie dojeżdżając do pracy. „Co za dziwny zbieg 
okoliczności”?
 Pobyt w szpitalu w Świebodzinie uzmysłowił człowiekowi jego 
kruchość a nade wszystko działanie Boże, jego siłę i moc w przywróceniu mi 
życia. Wiem, że Królowa Pokoju wyjednała mi tę łaskę. Właśnie tam w szpitalu 
wśród chorych opowiadałem o objawieniach Matki Bożej w Medziugorje i o jej 
orędziach. Często udawałem się do szpitalnej kaplicy, gdzie zatapiałem się w 
modlitwie, dziękując Panu za dar życia. W tej kaplicy wisiał piękny, namalowany 
obraz przedstawiający Pana Jezusa idącego polem (tak mi się wydawało). 
Uwielbiałem wpatrywać się w ten obraz, który przynosił tak wielkie ukojenie.
 Po powrocie ze szpitala i krótkim pobycie w domu otrzymałem telegram od 
ordynatora, że 18 lipca 1995 r. mam przybyć na 4 tygodniową rehabilitację do 
szpitala kardiologicznego w Torzymiu. Okres pobytu w Torzymiu przywracał powolną 
sprawność fizyczną, ale także dawał nieodpartą okazję do głoszenia wydarzeń 
dziejących się w Medziugorje wśród chorych. Tam właśnie w Torzymiu słuchałem z 
zapartym tchem komunikatów radiowych o sytuacji w Chorwacji i nagle wywołanym 
konfliktem zbrojnym pomiędzy Serbami a Chorwatami o Slawonię. Przecież ze 
Zbąszynka miała wyruszyć w sierpniu pierwsza pielgrzymka do Medziugorje, na 
którą oczywiście bym już nie pojechał po przebytym zawale. Jak pisałem wcześniej 
pielgrzymka ta nie doszła jednak do skutku. Pobyt w Torzymiu dawał także okazję 
do ciągłego rozmyślania o swoim życiu, pogłębiania wiedzy religijnej, snucia 
planów jak służyć Bogu poprzez powstałą Wspólnotę, jak realizować orędzia Matki 
Bożej Królowej Pokoju w codziennym życiu?
 Przeprowadzone badania i wykonanie próby wysiłkowej, która 
dała wynik dodatni, pan ordynator podjął decyzję o skierowaniu mnie na 
koronarografię do Akademii Medycznej w Klinice Kardiochirurgicznej w Łodzi. 
Klinika wyznaczyła termin przyjazdu na badania na dzień 11.10.1995 r. Nocleg 
mieliśmy załatwiony u starszej wspaniałej „cioci” Broni, krewnej żony bratowej. 
Rano wyruszyliśmy wraz z ciocią Bronią do szpitala i ku wielkiemu zdumieniu , 
mimo ustalonego terminu, lekarz na izbie przyjęć w ogóle nie chciał przyjąć mnie 
na oddział. Wszystko motywował brakiem miejsc. Mimo argumentów, że do domu mamy 
500 km, w ogóle nie przejmował się, żeby jakoś problem rozwiązać. Przekazał 
jedynie, żeby ponownie przyjść po godzinie 1200. Wyszliśmy ze szpitala z wielkim 
bólem serca, nie wiedząc kompletnie, co ze sobą zrobić? Ciocia Bronia oznajmiła, 
że teraz pójdziemy do robotniczego, starego kościółka, do którego przybył obraz 
Matki Bożej Częstochowskiej nawiedzając tę parafię. Modliliśmy się przed kopią 
cudownego obrazu prosząc Matkę Bożą o pomoc w przyjęciu na oddział. Ponownie 
przyszliśmy do szpitala, a decyzja tego lekarz była nieustępliwa, gdy nagle 
pojawił się drugi lekarz i wtrącił się do rozmowy. Nie widział on problemu z 
przyjęciem mnie i zaproponował, ażeby przyjąć jeszcze dwie osoby i wszystkich 
umieścić w klasie, w której uczyły się kiedyś dzieci podczas pobytu w szpitalu, 
bo sala ta była już nieczynna z powodu zlikwidowanego oddziału dziecięcego. 
Ucieszyliśmy się ogromnie i doskonale wiedzieliśmy, kto mógł nam pomóc!
 Badania koronarograficzne wykazały krytyczne zwężenie gałęzi 
międzykomorowej przedniej lewej tętnicy wieńcowej. Właśnie w tętnicy LAD po Dg 1 
wystąpiło długie zwężenie 99%. Zakwalifikowano mnie do leczenia operacyjnego w 
warunkach krążenia pozaustrojowego na dzień 14.11.1995 r. Do tego czasu zmuszony 
byłem załatwić 3000 ml krwi grupy „O” Rh (-) i ją ze sobą przywieźć. Krew udało 
się załatwić, dzięki pomocy Stacji Krwiodawstwa w Świebodzinie i ludziom dobrej 
woli ze Zbąszynka, którzy pojechali i oddali krew. W wyznaczonym dniu 10.11.1995 
r. udałem się do kliniki czekając na operację. W niedzielę pod wieczór przyszedł 
lekarz dyżurny i poinformował mnie, że lekarz prowadzący operację prof. Ryszard 
Jaszewski przekazuje, iż będę operowany jutro 13 listopada w południe i że mam 
przygotować się do zabiegu. Bałem się, że żona nie zdąży dojechać w poniedziałek 
na czas. Jednak zdążyła i przed „wyjazdem” na salę operacyjną pożegnaliśmy się.
 Operacja udała się , dokonano połączenia tętniczego IMA do 
LAD. Jednak na drugi dzień wystąpiły różne powikłania, których przyczyn po 
przeprowadzonych badaniach nie udało się ustalić. Raptownie one ustały i wszyscy 
się cieszyli, że jest lepiej. Za dwa dni nastąpiło masywne obustronne zapalanie 
płuc, zastosowano intubację i użyto respiratora. Sytuacja stała się tragiczna i 
beznadziejna, wszystko pozostało w ręku Boga. Lekarze nie dawali większych 
nadziei na dalsze życie, odporność organizmu gwałtownie spadała, a leukocytów 
było na granicy poniżej 500. W naszej parafii odbyła się specjalna Msza Św., w 
której modlono się o moje życie i zdrowie. Stan ten trwał kilka dni, mało co z 
tego pamiętam. Jednak doskonale pamiętam, że ciało moje bezwładnie leżało na 
łóżku, a duszy mojej jakby nie było. Miałem wrażenie, że Pan Jezus ją gdzieś 
zabrał i poszedł z nią daleko. Sytuacja zaczęła się poprawiać po 4-5 dniach, 
odporność organizmu wzrastała i zagrożenie po woli mijało. Lekarze byli 
zaskoczeni zmieniającą się sytuacją, bo zdawali sobie sprawę, że ratunku 
właściwie nie było. „Wszystko jest w ręku Boga” – informowali moją żonę., albo 
„niech pani pójdzie pożegnać się z mężem, może to już ostatni raz” Po ponad 
tygodniowym pobycie na oddziale intensywnej terapii wróciłem na oddział 
kardiologiczny. Tam po dłuższej rehabilitacji i ciężkich cierpieniach 
wyrażających się np. w nieumiejętności chodzenia, „jadłowstręcie”, dziesiątkach 
kroplówek i zastrzyków, wracałem powoli do siebie. Gdy mogłem już chodzić, 
często udawałem się do przepięknej kaplicy szpitalnej i zatapiałem się w 
modlitwie, dziękując Bogu za kolejny dar życia w tym roku. Doskonale wiedziałem, 
że Matka Boża Królowa Pokoju wyjednała mi te wszystkie łaski i otoczyła mnie 
szczególną opieką w trakcie wszystkich cierpień i zagrożeń. Moc modlitwy 
najbliższych, przyjaciół i całej wspólnoty w parafii uczyniła cud.
 Przez cały pobyt w klinice w Łodzi nieugięcie głosiłem chorym przesłanie 
Królowej Pokoju płynące z Medjugorje.
 Królowa Pokoju czyni kolejną niespodziankę! W 9 miesięcy po 
przebytych komplikacjach, jeszcze z bólami fizycznymi, Matka Boża zaprasza mnie 
i całą wspólnotę na pielgrzymkę do Medziugorje, na Święto Wniebowzięcia. Nie 
spodziewałem się, że kiedykolwiek tam jeszcze pojadę po przebytym zawale, tym 
bardziej w tak krótkim czasie po ciężkich powikłaniach operacyjnych, a ciągle 
trwających jeszcze bólach w klatce piersiowej. Wielu odradzało mi kategorycznie 
wyjazd do Medjugorje, ale ja kompletnie na to nie reagowałem, serce dyktowało, 
że muszę tam pojechać!
 I Pielgrzymka do Medziugorje z naszej Parafii odbyła się w 
dniach 12-20.08.1996 r. uwzględniając w tym Święto Wniebowzięcia NMP. 
Przewodnikiem duchowym pielgrzymki był ks. Dziekan ze Świebodzina Benedykt 
Pacyga, proboszcz parafii p.w. Św. Michała Archanioła, który swoją duchowością, 
postawą i homiliami w trakcie pielgrzymki znacznie przybliżał jej uczestników do 
Pana Boga. Zrodziła się wielka przyjaźń między pielgrzymami a ks. Dziekanem. 
Pielgrzymkę organizowałem wspólnie z Przemkiem, który był szefem.
 Wyjazd ze Zbąszynka nastąpił wczesnym ranem 12.08.1996r. O 
godzinie 445. Późnym popołudniem 13 sierpnia około godziny 1730 wjeżdżaliśmy do 
Medziugorje, cały autobus śpiewał pieśń „Przyszliśmy do Ciebie Matko” i na 
chwilę zatrzymaliśmy się przed kościołem. Przemek podziękował Matce Bożej za 
szczęśliwą podróż, a my nie mogliśmy uwierzyć, że jesteśmy na tej upragnionej i 
błogosławionej ziemi. Tak bardzo długo czekaliśmy na ten moment! Szybko 
rozlokowaliśmy się w czterech domach u Jozo, Želki i Róży, u podnóża Krizevca w 
starej części Medjugorje, i kto tylko mógł, pospieszył do kościoła św. Jakuba na 
wieczorne modlitwy.
 Po wieczornych modlitwach zmęczeni podróżą, ale szczęśliwi 
wracaliśmy z kościoła na swoje pokoje. Na dworze było już szarawo. Wracałem z 
żoną, Przemkiem M., ks. Benedyktem Pacygą i jeszcze z kilkoma osobami. Przed 
nami w oddali w zarysach widoczna była jeszcze góra Križevac i na jej szczycie 
krzyż. Idąc, ciągle spoglądałem na tę górę, nie zabierając głosu. W pewnym 
momencie ks. Benedykt podejrzanie zapytał „Czy widzicie to, co ja widzę?”. „A co 
ksiądz widzi?” – spytaliśmy. „Powiedzcie najpierw, to i ja powiem!”- 
odpowiedział ksiądz. Chwilę przekomarzaliśmy się, aż w końcu powiedziałem, że 
widzę czerwone płomienie wydobywające się spod cokołu krzyża na górze Križevac. 
Wyglądało to jakby krzyż płonął od dołu, a jego góra była dobrze widoczna. 
Wszyscy idący widzieliśmy tę sytuację i trudno było to wytłumaczyć. Ks. Benedykt 
potwierdził, że widzi to samo.
 Któregoś wieczoru w czasie wieczornych modlitw i Mszy Św. z 
żoną Danutą nie wchodziłem do wypełnionego już po brzegi kościoła. Usiedliśmy na 
ławce na zewnątrz kościoła po jego lewej stronie, akurat tak, że widzieliśmy 
naprzeciw dokładnie zachód słońca. Było to miejsce z widokiem małej przestrzeni 
między kościołem a ołtarzem polowym. Słońce jak zwykle o tej porze świeciło 
jeszcze dosyć silnie, że gołym okiem trudno było spoglądać na nie. W trakcie 
Mszy Św. na to słońce mogliśmy już wpatrywać się coraz to wyraźniej, tak że oczy 
nas w ogóle nie raziły. Kolor słońca robił się coraz bardziej czerwony, aż w 
końcu słońce zaczęło pulsować jak bicie serca. Trwało to do zakończenia Komunii 
Św. aż nagle słońce znikło. Trudno dokładnie opisać tę sytuację, ale nie wszyscy 
pielgrzymi, którzy byli wokół nas to zjawisko widzieli. Jedni byli bardzo 
poruszeni tym zjawiskiem, a drudzy pomimo wskazań, żeby zobaczyli co się dzieje, 
wzruszali ramionami, że nic nie widzą.
 18 sierpnia, po śniadaniu większość pojechała autokarem 
nad wodospady Kravica, kilka kilometrów za Medziugorje. Ja zostałem na miejscu 
obiecując pani Pelagii, jednej z najstarszych naszych pielgrzymów, że wybiorę 
się z nią do 2-3 stacji drogi krzyżowej na Križevac. Pani Pelagia nie była z 
nami na Križevcu i wspólnej drodze krzyżowej, ponieważ obawiała się, że nie 
dojdzie na szczyt wysokiej góry. Razem z nami poszły z nami jeszcze 4 osoby. 
Rozpoczęliśmy drogę krzyżową rozważając wspólnie każdą stację, cytując także 
orędzia Matki Bożej. Kiedy znaleźliśmy się przy 3 stacji, pani Pelagia 
zaproponowała, żeby jeszcze dojść do szóstej. Gdy byliśmy przy 6- poprosiła, 
żeby iść dalej. Nie spostrzegliśmy, kiedy znaleźliśmy się na samym szczycie góry 
Križevac przy potężnym, betonowym krzyżu. Dziękując Panu Bogu za dar wejścia, 
wszyscy szczęśliwi i radośni oddaliśmy się Najświętszemu Sercu Panu Jezusa 
(Aktem oddania) i odmówiliśmy koronkę do Miłosierdzia Bożego. Pani Pelagia była 
szczęśliwa i nie myślała, że w trakcie tej pielgrzymki wejdzie na Križevac.
 Gdy byłem już na dole, uświadomiłem sobie, że Bóg uczynił dla 
mnie wielki cud fizyczny. Niespełna 8 miesięcy po wielkich cierpieniach i 
nienajlepszym jeszcze ogólnym stanie fizycznym, po przebytym ciężkim zawale 
serca i operacji, dwukrotnie wspinałem się na Križevac i raz na górę objawień 
Podbrdo w dużych upałach! Matka Boża ofiarowała mi przepiękny, niespodziewany 
prezent podczas całej tej pielgrzymki. Ileż Bogu ofiarowałem wówczas różnych 
spraw podczas wspinaczek, a szczególnie dziękowałem z całego serca za kolejny 
dar mojego życia!
 
 Podczas tej pielgrzymki uczestniczyliśmy we wspaniałych 
spotkaniach z o. Slavko, o. Jozo, Vicką, Jeleną. Spotkaliśmy się w Cenacolo z 
włoskimi narkomanami Mario i Renato, którzy wygłosili swoje świadectwa 
uzdrowienia z tego ciężkiego uzależnienia. Z tej pielgrzymki przywieźliśmy dar 
dla parafii figurę Królowej Pokoju, którą poświęcił o. Slavko.
 To były wspaniałe i niezapomniane chwile w moim życiu, które dalej zmieniały 
moje całe życie duchowe i tak bardzo uświadamiały, że trzeba aktywnie pracować 
dla Królowej Pokoju mimo tak wielkich prób, doświadczeń i burz jakie człowiek 
przechodził w swoim życiu i będzie przechodził.
 Z Matką Boża można wszystko przejść i uczynić w swoim życiu 
wiele zmian, Ona jako prawdziwa Matka pomoże nam, jeśli się do niej zwrócimy, 
zawsze uśmierzy nasze bóle jakie mamy w swoich sercach, stare bóle, nowe i te 
przyszłe, które mamy dźwigać…wystarczy Jej zaufać i prosić by nas prowadziła, 
nigdy nie wątpiąc!
 
 |